czwartek, 13 grudnia 2012

CENA TWORZENIA SZTUKI SZTUKA TWORZENIA CENY


        Scenka z jakiegoś-tam kiermaszu regionalnego. Typowa rodzinka: Misiek z Mariolką, dwójka dzieci, Chickenbruger, chickenmac, chickennóżki, chickensmak, frytki, kiełbaski z grilla, świeżonka, kaszanka, piwko, cola, sprite, kropla Beskidu. Suma – 95 pln. 
Ograniczają się do potrzeb niższego rzędu? A skądże – Ray-Ban na nosie, Longines, Louis Vuittou, DG, CK, TH… – O matko! Oryginał.
- ‘patrz Miśku jaki słodki, jaki śliczny’…..’A ile ten obrazek?’
- ‘100 zł.’
- ‘tak drogo?’– po dłuższym namyśle – ‘A ile zajęło Pani namalowanie tego? Pewnie nie więcej niż 1 góra 1,5 godziny?....’
- ‘no w sumie….ponad 2 godziny….’
- ‘za 70 bym kupiła’… - do Miśka – ’75 za godzinę to nawet ja jako key director account manager nie zarabiam!’
        Osobiście też bym tego obrazka na stówkę nie kupił… za 70 też nie. Po prostu mi się nie podobał. Zastanowiło mnie jednak co innego – skąd tendencja do przeliczania sztuki (nawet kiepskiej sztuki) na roboczogodziny? Dlaczego kupując parówki w Tresko nikt nie pyta ile kosztowała tektura, z której je wyprodukowano? A czy komuś z Was kupując iPhona lub iPada przyszło do głowy pytanie ile czasu zajęło jego złożenie przez dzieci w fabryce na Tajwanie? A jednak w przypadku sztuki czy rękodzieła wytwarzanego przez konkretne osoby, ich konkretnymi palcami, rękami, nogami i wszystkim innym co sprawnego w ciele Bozia dała, wiele osób zaczyna zadawać tego typu pytania. 
       Czyżby bezpośredni i namacalny kontakt z Twórcą pożądanego przez nas przedmiotu budził w nas takie wątpliwości? Czy nie w takich właśnie sytuacjach zaczynamy dzieło artysty przekładać na miarę naszej 8, 10 czy 12 godzinnej pracy biurowej? A może bezosobowa machina fabryki-korporacji-marki-sieciówki daje nam pierwotne poczucie bezpieczeństwa i przynależności do grupy, którego to poczucia pojedyncza osoba nie zagwarantuje. Taki mały współczesny substytut zachowań religijnych. Bo niby dlaczego, mimo porównywalnej ceny, i tak wykazujemy większą skłonności do kupna milionowego egzemplarza kubka z sitodrukiem w kawiarni-sieciówce niż tego zrobionego przez artystę ludowego i sprzedawanego przez niego samego na straganie. A może nadal jesteśmy zachłyśnięci XIX-wieczną fascynacją masowej produkcji, która miała raz na zawsze uwolnić ludność ziemi od biedy i ubóstwa? Prawdopodobnie ten sam kubek przeniesiony ze straganu do Złotych Tarasów będzie się sprzedawał chociażby w AlmiDecor’ze lub ZaraHome’ie jak świeże bułeczki. I to za podwójną cenę!

A jakie jest Wasze zdanie na ten temat?

2 komentarze:

  1. Świetny wpis, cieszę się, że mogłam go przeczytać w wersji polskiej, bo przez angielską zwyczajnie nie przebrnęłam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki... Chociaż z drugiej strony smutne są wnioski jakie z niego wynikają.
    PS. Co do wersji angielskich - jeżeli takie będą się pojawiać to zawsze w towarzystwie polskich :)

    OdpowiedzUsuń