Scenka z jakiegoś-tam
kiermaszu regionalnego. Typowa rodzinka: Misiek z Mariolką, dwójka dzieci, Chickenbruger,
chickenmac, chickennóżki, chickensmak, frytki, kiełbaski z grilla, świeżonka,
kaszanka, piwko, cola, sprite, kropla Beskidu. Suma – 95 pln.
Ograniczają się do
potrzeb niższego rzędu? A skądże – Ray-Ban na nosie, Longines, Louis Vuittou,
DG, CK, TH… – O matko! Oryginał.
- ‘patrz Miśku jaki
słodki, jaki śliczny’…..’A ile ten obrazek?’
- ‘100 zł.’
- ‘tak drogo?’– po dłuższym
namyśle – ‘A ile zajęło Pani namalowanie tego? Pewnie nie więcej niż 1 góra 1,5
godziny?....’
- ‘no w sumie….ponad
2 godziny….’
- ‘za 70 bym kupiła’…
- do Miśka – ’75 za godzinę to nawet ja jako key director account manager nie
zarabiam!’
Osobiście też bym
tego obrazka na stówkę nie kupił… za 70 też nie. Po prostu mi się nie podobał.
Zastanowiło mnie jednak co innego – skąd tendencja do przeliczania sztuki
(nawet kiepskiej sztuki) na roboczogodziny? Dlaczego kupując parówki w Tresko nikt
nie pyta ile kosztowała tektura, z której je wyprodukowano? A czy komuś z Was
kupując iPhona lub iPada przyszło do głowy pytanie ile czasu zajęło jego
złożenie przez dzieci w fabryce na Tajwanie? A jednak w przypadku sztuki czy
rękodzieła wytwarzanego przez konkretne osoby, ich konkretnymi palcami, rękami,
nogami i wszystkim innym co sprawnego w ciele Bozia dała, wiele osób zaczyna
zadawać tego typu pytania.
Czyżby bezpośredni i namacalny kontakt z Twórcą
pożądanego przez nas przedmiotu budził w nas takie wątpliwości? Czy nie w
takich właśnie sytuacjach zaczynamy dzieło artysty przekładać na miarę naszej
8, 10 czy 12 godzinnej pracy biurowej? A może bezosobowa machina
fabryki-korporacji-marki-sieciówki daje nam pierwotne poczucie bezpieczeństwa i
przynależności do grupy, którego to poczucia pojedyncza osoba nie zagwarantuje.
Taki mały współczesny substytut zachowań religijnych. Bo niby dlaczego, mimo porównywalnej
ceny, i tak wykazujemy większą skłonności do kupna milionowego egzemplarza
kubka z sitodrukiem w kawiarni-sieciówce niż tego zrobionego przez artystę
ludowego i sprzedawanego przez niego samego na straganie. A może nadal jesteśmy
zachłyśnięci XIX-wieczną fascynacją masowej produkcji, która miała raz na
zawsze uwolnić ludność ziemi od biedy i ubóstwa? Prawdopodobnie ten sam kubek przeniesiony
ze straganu do Złotych Tarasów będzie się sprzedawał chociażby w AlmiDecor’ze
lub ZaraHome’ie jak świeże bułeczki. I to za podwójną cenę!
A jakie jest Wasze zdanie na ten temat?